Hmm... ulubione odcinki. Nie należy do nich Toy House, ale jest to niewątpliwie bardzo dobry odcinek. Zresztą całą esencję wyciągnęła z niego LEO w jednym z początkowych postów. Pilot też nie jest ulubiony, aczkolwiek bardzo go lubię. Mam do niego sentyment, bo od niego wszystko się zaczęło. W dodatku sposób w jaki max uratował Liz, tłumacząc później "bo to byłaś ty". Jako osoba przesiąknięta romantyzmem nie mogłam przejść obojętnie koło takiego serialu (i przystojniaka Jasona

). Zdecydowanie jednak do grupy ulubionych mogę zaliczyć Blind Date, w którym widok i teksty Kyle'a sprawiały, że lądowałam na podłodze. No i wreszcie Max i Liz zrobili krok do przodu. Co prawda potem cofnęli sie o dwa, ale za to Sexual Healing był skokiem wzwyż na miarę olimpijską! Tak, Sexual Healing podobał mi się z wielu powodów. Ale na miano jednego z najlepszych odcinków zasłużył sobie sceną u Michaela. Jestem prostą dziewczyną i "widok" Maxa... mmm sami wiecie. Fantastyczny był również odcinek, w którym Nasedo podszył się pod Maxa (zapomniałąm tytułu

). Nigdy nie zapomnę reakcji wszystkich bohaterów, gdy Maria stwierdziła, że widziała, jak Max wychodził z Liz, podczas, gdy w rzeczywistości prawdziwy Max nie widział jej tamtego dnia! Podobał mi się też ostatni odcinek, ale tylko jego fragmenty. Szkoda bo mógłby z powodzeniem zyskać miano najlepszego. Chodzi mi o scenę w komorze, gdy Max mówi sugeruje nasedo by podszył się pod Pierce'a. Wtedy choć jeszcze o tym nie wiedział, pokazał swoje królewskie "właściwości". Nie patrzyliśmy na Maxa romantyka, czy niezdecydowanego nastolatka. W tej scenie był królem, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Był królem, który rządzi, który podejmuje decyzje i nie boi się ich. Niestety potem pojawiła się matka Maxa i Isabel i wyskoczyła z tym swoim "poznacie ich jedynie po złych uczynkach". Koszmar. Taka niby wysokorozwinięta rasa, a rzucają hasłami rodem z Teletubisów. Szkoda gadać!